babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

piątek, 31 grudnia 2010

31.12.2010 Idzie Nowe

I dobrze , stary rok był ciężki więc niech odchodzi . .. A Nowy ... Nowy niech będzie radosny , bogaty (cokolwiek się przez to rozumie) , szalony, obfitujący w piękne i niezapomniane chwile , niech spełnią się wszystkie marzenia a troski i kłopoty znikną .

środa, 29 grudnia 2010

30.12.2010 Rok 2010

Rok 2010 , był to bardzo ciężki rok, , który obfitował w rozliczne klęski i niezwykłe wydarzenia . Najpierw zima okrutna , jakiej nie widziano od lat trzydziestu nawiedziła Kraj. Mrozy ścięły rzeki i jeziora, śnieg zasypał ziemię, łamały się drzewa w lasach pękały rury, zapadały pod ciężarem śniegu dachy i trakcje elektryczne , spóźniały pociągi . Drogowcy jak co roku czuli się zaskoczeni , a kierowcy aut przeklinali . W końcu w składach i marketach brakło nawet łopat i soli drogowej. Nad tą klęską jak duch krążyło widmo światowego kryzysu finansowego. Zima ciągnęła się długo i gdy wreszcie przyszła zimna , mokra i szara wiosna i już wydawało się ,że najgorsze minęło , a ludzie bardziej optymistycznie spojrzeli na świat , w kwietniowy poranek gruchnęła wieść żałobna; katastrofa prezydenckiego samolotu . Dziewięćdziesięciu sześciu najważniejszych w Państwie poniosło śmierć. Świeć Panie Ich Duszom … Nim jeszcze zdążyły wypalić się znicze i zwiędnąć pogrzebowe wiązanki południe Kraju zalały fale wezbranych rzek a niebo na długie tygodnie zaciągnęło się chmurami i wylewało strumienie wody . Telewizja podawała ponure wieści. Co dzień przychodziły nowe straszne informacje z Podkarpacia , z okolic Lublina, z Dolnego Śląska, Wielkopolski , Pomorza , Kotliny Kłodzkiej i innych . Widmo światowego kryzysu finansowego nadal krążyło i rosło .Przyroda na całym świecie pokazywała ludziom ich miejsce ; wybuchy wulkanów, powodzie i huragany szerzyły się po całym świecie. W ponurej scenerii klęsk i cieniu kryzysu przeszła kampania wyborcza i przyśpieszone wybory prezydenckie . Wynik skłócił i podzielił obywateli nawet w rodzinach.. W końcu wezbrane wody opadły i udało się policzyć straty . Bilans nie wyszedł na zero , ale daleko poniżej, co nie wróżyło dobrze gospodarce. W lipcu następna plaga spadła na ziemię. Kraj nawiedziła fala niespotykanych upałów .Słonce wypalało resztki ocalałych z powodzi upraw . Cieszyli się tylko urlopujący. A politycy się kłócili , obrzucali inwektywami i podsycali falę nienawiści. i fanatyzmu. Pod pałacem prezydenckim pojawiły się krzyże i pochodnie, a z ust przywódcy padły słowa kłamliwe i nawołujące do anarchii.
I przyszła jesień a z nią kolejna fala powodzi . Znów ze wschodu i południa nadeszły wieści o klęskach. Ledwie minęło Święto Zmarłych a już zima przypomniała o sobie przymrozkiem i pierwszymi płatkami śniegu i zanim opadła z drzew resztka liści sypnęła śniegiem i ścięła siarczystym mrozem . I trwa na swoim posterunku dając o sobie co dzień znać nowymi warstwami śniegu i lodu. A tymczasem groźne widmo światowego kryzysu rozrosło się i rozpanoszyło. Stało się jasne ,że następny rok będzie jeszcze trudniejszy , podwyżka vat, , cięcia w inwestycjach i te sprawy, które zresztą przewidywałam od połowy 2006 roku.. Dla nas rok był pracowity jak mało który i choć nie było tylu dużych kontraktów co w ubiegłym , roboty nam nie brakło i obroty nawet nieznacznie wzrosły. A poza tym ... , właściwie nic , ani dobrze , ani źle . Zwykłe , codzienne zmaganie , oświetlone maleńkim słoneczkiem .A słoneczko ma prawie 15 miesięcy i nieustająco rozradowaną buzię i „palmę” sterczącą na czubku główki.. A niedługo zaświeci nam i drugie . I jakoś tak się dzieje,że wobec tych radosnych uśmiechów , pisków i psot wszystkie inne sprawy , te duże i te malutkie ,przestają się liczyć a kłopoty tracą swój wymiar i moc.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

20.12.2010 A to dopiero !!!!!!!!

To nam młodsza młodzież niespodziewajkę zafundowała ! Sobie zresztą też. Synowa była dziś na badaniach i teraz okazało się definitywnie ,że to jednak nie na wnuczkę czekamy tylko na WNUCZKA !!!

niedziela, 19 grudnia 2010

sobota, 18 grudnia 2010

18.12.2010 Pachną pierniczki , pachną …





Ale było wczoraj wesoło. Jak co roku zmówiłam się z synowymi na pieczenie pierniczków. Przyjechała też nasza wnusia i tak we cztery , a właściwie to w pięć kobiet ( bo przecież Karolcia w brzuszku u mamy też się liczy) zabrałyśmy się do pracy. Helenka dostała swój kawałeczek ciasta piernikowego i też sobie gniotła rączką. Potem kiedy już zaczęłyśmy wykrawać i wkładać do pieca dojechali nasi mężowie. I tych naszych trzech twardzieli przyłączyło się do nas. Rejwach zrobił się w kuchni niemożliwy. Podbierali nam kawałki ciasta i zaczęli lepić z niego jak z plasteliny ; powstał motor, autko , miś, napis „Helenka” i wielkie serduszko z inicjałami A i W, smoczek, kokardka, słoń a na koniec rozwałkowali kawałek ciasta i Helenka odcisnęła na nim z pomocą taty i wujka swoją małą rączkę. Po upieczeniu całkiem fanie to wygląda. Zabawy i śmiechu było co niemiara. Tak poza tym , to jest tylko jeden piernikowy aniołek, bo mała przywłaszczyła sobie foremkę i za nic nie chciała jej oddać.
Ciekawa jestem jak Malucha zareaguje na widok choinki. Mam zamiar ją kupić dzisiaj i od razu udekorować, choć do Świąt jeszcze cały tydzień. . A niech sobie będzie świątecznie...
A po południu zdobienie pierniczków. Fotka ozdobionych jutro.
Na skwerku koło muzeum stoi już Szopka .

sobota, 11 grudnia 2010

11.12.2010 Mam ochotę lepić bałwana





Ale mi odwala , stara baba i bałwany. Co innego takie lepienie bałwana z wnuczką , ale wnuczka jeszcze trochę za malutka na lepienie bałwanów. Cieszy mnie ta zima , choć to znów na zimę stulecia wygląda. W moim życiu już drugą , a może trzecią , bo tak dobrze to nie pamiętam. Z czego tu się cieszyć , skoro zapowiadają mrozy trzydziestostopniowe , a jednak , cieszę się i już. A przyczyna tej radości ma 80cm i mieszka na drugim końcu miasta w swoim błękitnym pokoiku z „gospodarstwem” na ścianach i tłumem miśków i lal na półkach. Wszystko wokół małej się kręci. A już za parę miesięcy i wokół dwóch maleństw. To jednak prawda,że dzieci zmieniają postrzeganie świata i wobec ich obecności bledną inne sprawy. I to jest cudowne.
Zaczęłam czytać „Reanimację” autorstwa naszej Krajanki.. Ubarwione tym co się nazywa licentia poetica , ale jednak bez trudu odnajduję znane mi osoby i sytuacje z czasów kiedy pracowałam w przychodni , a pani doktor zaczynała tam pracę . Niektóre postacie tak wyraziście opisane ,że nie sposób pomylić. Książka mi się podoba , dobrze napisana , językiem dziś w dobie skrótów , uproszczeń i obcojęzycznych naleciałości pomieszanych z przekleństwami , niemal nie spotykanym. Dużo szczegółów i niuansów z życia światka lekarskiego i małomiasteczkowego . Drażni trochę przekonanie o wyższości świata lekarskiego nad resztą ,nawet przebijająca pewna zarozumiałość z tego powodu , ale w sumie to nic nowego, przynajmniej dla mnie, bo stykałam się z tym na co dzień przez ładnych parę lat. Tak czy inaczej warto było po tę książkę sięgnąć.
W mieście iluminacje świąteczne po prostu oszałamiające. Zrobiłam wczoraj kilka fotek , w trakcie czekania na zamówione dla chłopaków jedzonko ( pracowali całą noc i zażyczyli sobie pizzy na wzmocnienie – nie było rady musiałam doskoczyć ) ale nie miałam aparatu . Tak tylko pstyknęłam aparatem , który mam w komórce i tylko w okolicach rynku. Więc foty nie są najlepsze. Na „ sesję „ wybiorę się za parę dni jak już do końca ustawią Szopkę.
Przygotowania świąteczne prawie na ukończeniu. Zostało mi kupić saneczki dla Helenki i tablicę dla synka naszego pracusia . Inne zakupy z głowy , no może tylko jeszcze owoce i drobiazgi , które i tak trzeba kupić na bieżąco. Gorzej ze sprawami firmowymi. Prezentów dla kilku najważniejszych kontrahentów i najlepszych serwisantów na razie nie mam – dopiero się po nie wybieram , przede mną piętrzy się fura kartek do wypisania i zabieram się za nie jak przysłowiowy pies do jeża a to czas najwyższy,żeby wysyłać. Premię chłopakom wypłaciłam w środę , ale paczki żywnościowe – tradycyjne jak co roku- też jeszcze nie gotowe, chociaż część już mam. . I sama nie wiem kiedy z tym zdążę... Zdążę ... A kiedy nie zdążyłam???

czwartek, 9 grudnia 2010

9.12.2010 Zimowo





Możemy świętować ; sandacze i opłatek są . No prawie możemy , bo jeszcze trzeba trochę przygotowań poczynić. Kartki świąteczne rozesłać , prezenty brakujące dokupić , zapakować , choinkę ubrać … No i pokończyć kontrakty. Wczoraj chłopakom wypłaciłam bardzo konkretną świąteczną premię więc i u nich święta będą bogate. Zresztą i tak na Wigilię zwalają się do nas jak co roku. Ale ja to lubię. Taki dzień musi być gwarny i radosny. I naprawdę czas kupować większy stół. Na Wigilii będziemy tradycyjnie: my , dzieciaki i moja matka , ale już na kawie ludzi przybędzie. Chrześniak Mężusia w niedzielę się zaręczył więc mamy jedną osobę więcej , Helenka na swoim dziecinnym krzesełku też musi się przy stole zmieścić , a za trochę i Karolcia. . Stół potrzebny i już. Wczoraj teoretycznie byłam na świątecznych zakupach. Teoretycznie , bo mężuś naprawiał sprzęt a ja snułam się po pobliskiej Galerii Malta i kupiłam kilka drobiazgów , bynajmniej nie świątecznych. Mężusiowi nowy jedwabny krawat , sobie cieniutki bawełniany golfik w kolorze morskim z przeceny – taki akurat pod bezrękawniki, W Empiku książkę mojej krajanki pt. Reanimacja ( wreszcie ) i aniołki do przypięcia na choinkę, w Dauglasie aniołkowy zestaw kąpielowy i w sklepiku z artykułami dekoracyjnymi aniołkowe serwetki . No wiem , stuknięta jestem na tym tle. Ale znów były z tych , którym się oprzeć nie można i do mojej srebrno- czarnej zastawy pasują.. Potem wskoczyliśmy jeszcze do Ikei w celu nabycia tablicy do pisania , na prezent dla synka naszego pracownika i zjedzenia kolacji . Tablicy nie było , niestety , zamiast tego kupiłam sobie szklaną miskę i metalową podstawkę pod świecę , Mężuś dwie zapachowe świeczki do swojej pracowni, ( że niby mają zapach papierosów neutralizować ) , kolację zjedliśmy tradycyjną , kulki mięsne i warzywka na parze i to właściwie wszystko. Wyszło,że tablicę musimy kupić u nas , w tym samym sklepiku , w którym był pan miś i saneczki. Ale może to i lepiej, bo oglądałam i te z naszego sklepiku są zdecydowanie solidniej wykonane niż te z Ikei.
Tym sposobem świąteczne zakupy wciąż nie dokończone. Spożywcze w zasadzie już mam. Została mąka, kapusta kiszona , owoce , ale to na bieżąco, bez pospiechu. Za tydzień czas pieczenia pierników. Dawno tak nie cieszyliśmy się Świętami jak w tym roku.
A póki co , u nas jak na fotkach . Zimowo
.

sobota, 4 grudnia 2010

4.12.2010 Nastrój u nas świąteczny

Mimo nawału pracy i obowiązków, mimo zawalonego towarem biura , ciągle nieprzygotowanego na święta mieszkania i niedokończonych zakupów świątecznych. . Może to sprawa śniegu, bo wiadomo, jak biało to Gwiazdka blisko, a może po prostu radość i błogosławieństwo jak powiedziała mi ostatnio zaprzyjaźniona siostra Albertynka , radość ,że jest w rodzinie małe dziecko i drugie mające się urodzić , bo nic piękniejszego w rodzinie jak dzieci. . I pewnie ma rację , bo właściwie wszystko się kręci teraz wokół Helenki i mającej się urodzić w lutym Karolci. Tak postanowiliśmy ją nazywać – z powodu książeczki z dzieciństwa i jednej z dwóch moich ulubionych lal . Synowej też się podoba więc już chyba tak zostanie. Helenka dostanie od nas na Gwiazdkę saneczki , takie z oparciem – dla maluszków. Na badaniach wypadła rewelacyjnie. Rozwija się wspaniale, a na teście psychologicznym dostała 100 punktów na 100 możliwych. Zupełnie jak by się urodziła w terminie a nie jako wcześniaczek. Z powodu tego radosnego nastroju zamierzam dziś piec ciasteczka. Na pierniczki przyjdzie jeszcze kolej , bo moje trzeba piec tydzień przed Wigilią , wtedy są najlepsze i może już mieszkanie udekoruję bardziej zimowo? W każdym razie muszę się udać do piwnicy po biurową choinkę i bombki, bo w poniedziałek musi już stanąć w biurze. To i domowego coś przyniosę .
W mieście trwają prace nad upiększaniem . Już widzę,że dekoracje będą zupełnie nowe . Aż się doczekać nie mogę. Inauguracja 6.12. - pewnie wybiorę się z aparatem fotograficznym.
Na świecie piękny dzień zimowy , słońce i skrzący się śnieg i moja ulubiona muzyka w radiu – właśnie puszczają zespół Smoky . Zrobiłam kilka kolejnych zakupów świątecznych . Dobrze mi dziś.

czwartek, 2 grudnia 2010

2.12.2010 100% Zimy w zimie



Takiej zimy , nie było od 1979. Jak zaczęło sypać wczoraj około 19 .00 ta do dzisiaj sypie, chociaż teraz już mniej. Z samochodu zgarnęłam 20cm warstwę śniegu. . Gorzej było z wsiadaniem . W miejscu gdzie miałam drzwi pasażera zrobiła mi się zaspa , w którą wpadłam na wysokość butów ( takich prawie pod kolano) . Nie wiem jak moi z delegacji do Gorzowa wrócą , bo w tamtym fyrtlu jeszcze gorzej. U Słynnej Zielonej Górze wybuchł gaz . Rozmawiałam z naszym serwisantem , wybuchło w jego bloku – 2 klatki dalej – nie zazdroszczę przezyć.Drzwi do biura mi zasypało więc poranna gimnastykę sobie zaliczyłam w postaci odśnieżania. A najlepiej to wygląda parking obok biura , czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Pomiędzy autami porobiły się metrowe zaspy. Jak ktoś wyjedzie , to zostaje taki śnieżny boks. U nas zima drogowców nie zaskoczyła, jeżdżą pługi śnieżne i solarki , ale z przyrodą jeszcze nikt nie wygrał. Pokazuje nam dobitnie kto tu rządzi. Żadne pługi nie pomogą. Właściwie to zimę należałoby przesypiać , jak miś . Fajnie byłoby , nie musieć wstawać do pracy … Aaaahhhh …Ale wstać było trzeba, zabrać się do pracy też , zwłaszcza,że koniec roku bliski. Ale za to jak ładnie na świecie !!! I kolejorz zremisował z Juventusem... Fajnie jest.

środa, 1 grudnia 2010

1.12.2010 Radosna twórczość robótkowa




1.12.2010 Takie sobie sprawy babusine

Sobotniego wpisu zamieścić nie zdążyłam. Po prawdzie to nić takiego ważnego w nim nie było więc świat na tym nie stracił.
W niedzielę była imprezka u młodszego Synalka – zaległa , imieninowa. Ludzi się zebrało coś około 15 – sama rodzinka . To mnie znów skłoniło do oglądania stołów , bo ten co mam już się zrobił mały na tyle wiary. Moja matka tym razem przyszła na kawę , a właściwie to przywiózł ją starszy wnuk . Nagadałam jej jeszcze raz za to,że nie była na roczku u Helenki.. Do dziś mi się w głowie nie mieści ,że mogła nie przyjść – i żadnego rozsądnego wyjaśnienia dlaczego. Nie bo nie .Ale ten model tak ma. A w ogóle to już naprawdę koniec świata bliski ; matka zapisała się na kurs komputerowy! Zważywszy,ze do wszelkiej techniki ma dwie lewe ręce i obie nogi na dodatek ( ja też mocna w te klocki nie jestem , ale przynajmniej pralkę i zmywarkę umiem włączyć) , nawet żelazko na jej widok samo się wyłącza to naprawdę wróży koniec świata. Ale powodzenia. Może jak zacznie serfować po necie to przynajmniej w domu będzie można ją zastać.
Z innych spraw , to zwykłe przed końcem roku urwanie krawatki. Znajomy handlowiec przywiózł mi kalendarz – taki dla pań ; same nagie , męskie torsy i pośladki. Chłopakom też , tyle,że w wersji adekwatnej – damskie biusty. Zdjęcia naprawdę ładne , profesjonalne . Był z tego nie zły ubaw. Ja zresztą nawet dobrze nie zdążyłam się przyjrzeć , bo mi zagrabił kalendarz synalek –„dla samotnej koleżanki „ - co by sobie w redakcji nad biurkiem powiesiła na pocieszenie. Za bardzo nie protestowałam . Niech ma , za to ,ze robi nam ładne reklamy w Miejscowym Tygodniku.
Kupiłam ładne guziczki do świątecznej sukienki wnusinej więc dziś ja skończę definitywnie.
Poza tym rośnie sterta ozdób choinkowych i nastrój w domu już bardzo mikołajkowy. W mieście powoli już też , nad deptakiem zawisły nowe ozdoby – tym razem w kształcie wielkich , walcowatych lampionów. Aż nie mogę się doczekać jaką niespodziankę świąteczną mieszkańcom tym razem zafundują burmistrz i starosta .

piątek, 26 listopada 2010

26.11.2010 Zima nie zaskoczyła drogowców

Od rana moje ulubione radio robi sobie z tego żarty , ale prawdą jest,że zdarzył się ten cud . Przedwczoraj zaczął w okolicy prószyć śnieg , wczoraj w ciągu dnia trochę stopniał, w nocy chwycił mróz a rano ulice już były posypane piaskiem. A teraz za moim biurowym oknem wirują płatki śniegu . Dzień mimo to zrobił się jasny , trzyma lekki mróz i jest pięknie . Świat jak z świątecznej pocztówki. I chociaż rano skrobałam szyby w swoim aucie jakoś mnie to nie zmartwiło. Nawet fakt,że do końca roku mam wydłużone godziny pracy z sobotami włącznie nie robi na mnie specjalnie wrażenia . Jutro mamy szkolenie dla serwisantów więc zanim posiądą wiedzę techniczną przekazywaną przez małżonka zdążę urwać się do miasta na jakieś zakupy albo zwyczajną , babska łazęgę po sklepach.
Z innych spraw , chrześniak mężusia szuka pierścionka zaręczynowego … Wesele w rodzinie się szykuje ( choć pewnie jeszcze nie prędko) .
A poza tym kończę sukienkę świąteczną dla wnusi , a potem zabieram się za robótki dla drugiej wnusi – w tajemnicy przed Młodszą Synową ,żeby nie mówiła,że zapeszam.
A na witrynach sklepowych pierwsze choinki.

sobota, 20 listopada 2010

20.11.2010 Pan Miś

a raczej ogromny ,pluszowy niedźwiadek – prawie Uszatek z bajki. Też ma klapnięte uszko i wystawiony czerwony jęzorek. Do tego zielony kubraczek założony na miodowego koloru futerko . Zasiadł wczoraj w bujanym fotelu ,w naszej sypialni ( która coraz bardziej zaczyna przypominać pokoik dziecięcy) . Od dawna takiego szukaliśmy i wczoraj przy okazji załatwiania spraw w banku znaleźliśmy ( nie w banku rzecz jasna tylko sklepiku, który mijaliśmy po drodze) . Założenie było ,ze to to będzie prawdziwy Uszatek , ale po dokładnym , prawie godzinnym oglądaniu zdecydowaliśmy,że jednak ten . Uszatek był wprawdzie ciemnobrązowy i miał czerwony krawat , ale ten w zielonym kubraczku miał zdecydowanie sympatyczniejszy wyraz pyszczka i wesoły uśmiech . No i futro ładnie przystrzyżone. Tym sposobem zamieszkał u nas. Będzie czekał na wnusię , a właściwie to na 2 wnusie ( bo przecież druga już niedługo będzie z nami). Do domu jechał na siedzeniu pasażera – przyzwoicie zapięty pasami. Helenka już go widziała , kiedy przyjechali wczoraj do nas . Aż piszczała z radości na jego widok. Ma nawet zdjęcie z misiem. Miś jest większy od niej .
A najważniejsze,że michu jest swój – wykonany ręcznie przez polską firmę i bardzo przypomina misie z naszego dzieciństwa , choć oczywiście jest zrobiony z lepszych materiałów i dużo lżejszy niż ten , które miały moje dzieci . Sprzedawca – taki sympatyczny starszy pan- w sklepiku bawił się równie dobrze jak my przy tym wybieraniu i dyskusji . Powiedział nam ,że wybierając zabawki zawsze szuka polskich firm rękodzielniczych , stąd u niego konie na biegunach, wozy drabiniaste , bączki , drewniane auta i kolejki , wiklinowe wózeczki dla lalek itd. zamiast różowych i piszczących koszmarków z Chin. Następny zakup u niego to będą saneczki dla Małej na Gwiazdkę ( może śnieg dopisze). W markecie wprawdzie widzieliśmy dużo tańsze , ale jakościowo nawet nie ma czego porównywać .
A poza tym to dziergam świąteczną sukienkę . Wolno mi to idzie, bo wrabiam wzorki , a to wymaga dokładnego liczenia oczek. I zrobiłam kolejne świąteczne zakupy: następne pudełko bombek – tym razem w kolorze żółtym , ozdobne gałązki do wazonów , perełki do dekoracji pierniczków, olejek migdałowy , proszki do pieczenia itp. - wszystko , o czym najłatwiej zapomnieć . Bombki oczywiście szklane. Mężuś nie pozwala mi innych kupować , choć takie są droższe od plastikowych i nietrwałe, ale szklane ładniejsze i mają się tłuc ,żeby na następne święta kupować nowe, bo świętami trzeba się nacieszyć . Za to go kocham . Niby taki racjonalny i rzeczowy a potrafi się cieszyć takimi drobiazgami.
Mężuś idzie dziś na firmową imprezke do jednego z naszych klientów , a ja ruszam do boju uzbrojona w miotłę, mop i ścierki.- z mniejszym wprawdzie duchem niż w ubiegły tydzień , ale przynajmniej dziś nic mi nie przeszkodzi. .
Jutro świąteczna degustacja win . W programie wina z winnic europejskich , w tym węgierskie wino lodowe. Na pewno nie wyjedziemy bez zapewnienia sobie stosownego zapasu.

czwartek, 18 listopada 2010

18.11.2010 Na co się przydaje pisanie pamiętników i firmowe reklamówki

Rankiem w firmie odebrałam telefon z komisariatu policji Poznań -Wilda . Od razu mi ciśnienie skoczyło nieco w górę , bo starszy synalek dziś na szkoleniu więc od razu oczkami wyobraźni jakiś wypadek zobaczyłam . Ale okazało się ,że nie . Chodziło o to, że jak się wyraził aspirant „mają zatrzymanych, którzy mieli przy sobie nasze długopisy firmowe i on tak po tych reklamówkach dzwoni ,żeby popytać” , po czym zapytał czy może jakieś włamanie mieliśmy , albo może jakiś nasz pracownik. Powiedziałam ,że owszem , włamali się do auta szefa w październiku. No to gość mnie zaczął wypytywać , kiedy – dokładna data i w jakich okolicznościach , czy zgłaszaliśmy na policję itd. No i tu się przydał blog, bo odpaliłam sobie szybciutko tę moją szafunierkę i sprawdziłam dokładną datę . Potem jeszcze pogadaliśmy, o tym co jeszcze znaleźli przy zatrzymanych . Wyszło,że aparat fotograficzny . Laptopa też mieli , ale niestety nie naszego. Po niedzieli mężuś jedzie zidentyfikować i odebrać fanty. Ot i pożytek z reklamówek i bloga. A swoja drogą komisariat Poznań – Nowe Miasto sprawę umorzył już prawie dwa tygodnie temu więc to „znalezisko „ to nic innego jak fuks.

wtorek, 16 listopada 2010

16.11.2010 Wszystko wskazuje





na to, że będzie druga wnusia !!!

niedziela, 14 listopada 2010

14.11.2010 Wnusia miała wyjątkowe urodziny !

Wczoraj o 15.00 jak było umówione stawiliśmy się w lokalu Gospa- Ejo z bukiecikiem różyczek i obwiązanym czerwoną wstążką prezentem. W tej samej chwili zjechali się wszyscy goście naszej wnusi. Mała minkę miała trochę smutną , bo bolały ją ząbki, ale nie marudziła. Rozglądała się tylko ciekawie , trochę zdziwiona skąd tylu ludzi wokół niej. Prezentów dostała całą górę ; trzy lale, wózeczek , piankowego misio-łosia do skakania ( coś takiego jak te wielkie piłki do skakania tylko w kształcie zwierzątka) i całe mnóstwo różnych grająco-piszcząco-świecących dziwolągów, do których jako starej daty babcia nie mam przekonania . Na początek był tort w kształcie sera po którym buszują wesołe myszki z fajerwerkiem i 1 świeczką , kawa i lampka szampana. Tort był pyszny. Mała była zafascynowana płomieniami i chichotała jak szalona – nawet o bolącym ząbku zapomniała.. Obsługa restauracji zadbała o wystrój stosowny dla dziecka i wystawiła na salę zabawki; zjeżdżalnię i konia na biegunach. Czteroletni synek chrzestnej naszej wnusi miał na czym szaleć. Około 17.00 okazało się ,że na galerii będzie druga impreza . Miejscowe Bractwo Kurkowe świętować miało zakończenie sezonu strzeleckiego. Stawili się w sile około 20 , w pełnym umundurowaniu , z medalami i kapeluszami z piórkiem . Na koniec przybył szef wszystkich szefów czyli sam burmistrz. Bractwo zaliczyło jakiś obiad a potem toasty i śpiew chóralny. Najpierw hymn Bractwa a potem śpiewy patriotyczne, była „Pierwsza Brygada” , „Marsz, marsz Polonia” , „Maszerują Strzelcy „ i jeszcze parę innych. Po godzinie burmistrz wymówił się niecierpiącymi zwłoki sprawami miasta i opuścił braci . W tym czasie czteroletni gość Helenki zdążył kilka razy pobiec na galerię i z powrotem , nie zapominając przy tym poinformować kurkowego towarzystwa ,że Helenka obchodzi roczek . Kiedy rodzinka w trakcie pysznej kolacji zaśpiewała małej 100- lat Bracia Kurkowi włączyli się do śpiewu . „100 Lat „ wzmocnione dwudziestką męskich głosów zabrzmiało imponująco. No a kiedy się okazało ( przy okazji puszczania dymka w palarni) , czyją wnuczką jest Helenka , to oczywiście musieliśmy przedstawić panienkę , a ta zaczęła się do nich uśmiechać , stroić minki i trzepotać rzęsami to już Bractwo „padło na kolana”. Mała zawojowała ich kompletnie nawet zrobili sobie z nią fotkę. Imprezkę urodzinową skończyliśmy po 20.00. Bractwo Kurkowe „walczyło „ do późnej nocy – jak się synalek dziś dowiedział , kiedy pojechał rozliczyć się za przyjęcie.
Wieczorem Małej wyrósł nowy , piąty już ząbek.

sobota, 13 listopada 2010

13.11.2010 Dziś nasza wnusia obchodzi swoje 1 urodziny !

A dokładnie to roczek skończy o 13.00. Urodziła się dokładnie rok temu , w piątek , 13.11, o godzinie 13.00 w dniu imienin, swojej praprababci.Miała 1,5kg i 40cm wzrostu. A dziś proszę; już całkiem duża panna z czterema ząbkami, nieustająco roześmianą buźką , mówiąca pierwsze słówka "mama"," tata", "niam" , "ah" , "dziadzia" i "baba" , próbująca stawaiać pierwsze kroki i sama myć ząbki. Tak naprawdę uwielbia naśladować rodziców i kiedy tata myje zęby ona musi też - dostała więc swoją szczoteczkę, którą wkłada do buzi i próbuje też szorować ; na razie bardziej ją obgryza niż szoruje ,ale to szczęście na buzi !!! Bezcenne ! O 15.00 idziemy do Małej na imprezę urodzinową . Kupiliśmy jej lalę z pracowni przy muzeum lalek – drugą . Pierwszą dostała na powitanie w domu. Postanowiliśmy co roku kupować jej kolejne kolekcjonerskie egzemplarze aż do 18-tki. Na razie są to szmacianki – przytulanki. Mają przecież też służyć do zabawy a nie tylko do kolekcjonowania , ale plany mamy wielkie. A lalki z pracowni są piękne np. seria babć i dziadków , albo królowych polskich. Będzie w czym wybierać.
A tak poza tym sezon świąteczny uważam za otwarty : mam już większość prezentów i dziś nabyłam pierwsze dwa pudełka bombek. Weszłam do Brico – tak sobie , zobaczyć co jest ciekawego i kupiłam. Ciemnoniebieskie , pomalowane w ośnieżone domki i czerwone z rysunkiem płonących świec. Takie lubię najbardziej. Przypominają mi choinkę u mojej babci. Do świąt oczywiście jeszcze ich dokupię , a już na pewno różowe i żółte. Mam białe, zielone i fioletowe więc choinka będzie bardzo kolorowa. Koniec z jednobarwnymi , eleganckimi choinkami. Skoro są maluchy to choinki u babci i dziadka muszą być dla maluchów- bajecznie kolorowe i wesołe. Uzupełnienie zapasów bombek wobec powyższego wskazane. A za rok będzie taka naprawdę babcina; ubrana cukierkami, orzeszkami , jabłuszkami i pierniczkami, które dzieci ( bo za rok będzie już biegająca dwójka ) będą mogły ściągać bez obawy, że coś potłuką i zrobią sobie krzywdę.

piątek, 12 listopada 2010

12.11.2010 Jak obyczaj stary karze ,

świętowaliśmy wczoraj z rodzinką św. Marcina. Zaprosiłam młodzież wprawdzie nie na gęś a na wołowinkę z mandarynkami , ale święto było. Poszło wszystko, a liczyłam na jakieś resztki na dziś . No , ale smakowało, wyszli objedzeni i zadowoleni. Na podwieczorek oczywiście były rogale świętomarcińskie – takie prawdziwe z białym makiem i posypką ze skórki pomarańczowej i orzeszków. Rogale z cukierni , ale takiej z certyfikatem na produkt regionalny. Były pyszne .
Na winko nikt nie miał ochoty . Tak poza tym to przed południem oglądałam sobie rozmowy o święcie Niepodległości i doszłam do wniosku,że nic się nie zmieniło. Kariera Piłsudskiego zaczyna się od przyjazdu do Warszawy - po wyjściu z twierdzy magdeburskiej, ale dlaczego on z tej twierdzy wyszedł nikt nie mówi. Nawet to rozumiem . Fakt,że okazał się sprzedawczykiem i za cenę swojej wolności „sprzedał „ Niemcom Wielkopolskę i Śląsk mocno by nadszarpnął świetlany wizerunek Marszałka. . Paderewskiego nawet wspomniano, ale o jego roli jaką odegrał dla Wielkopolan ani słowa , o tym ,że kiedy reszta kraju świętowała już wolność, to Wielkopolanie i Ślązacy dopiero o nią walczyli też ani słowa. Dla mnie to takie święto trochę naciągane. Co nie zmienia faktu,że paru ciekawych rzeczy o współczesnym ceremoniale wojskowym i muzyce w wojsku się dowiedziałam. I jak tak słuchałam tego wszystkiego przyszło mi do głowy,że za 2-3 lata będę już wnusi opowiadać o naszej historii , uczyć ją piosenek i wierszy patriotycznych , bo tak myślę ,że młodzież chyba będzie miała z tym kłopoty – oni żyją przyszłością .

wtorek, 9 listopada 2010

9.11.2010 Zwykłe sprawy babusine

Mój duch bojowy poległ na wieść,że wnusia do nas przyjdzie. Młodzież chciała zrobić jakieś przedzimowe zakupy i nam małą podrzucili na całe popołudnie. Uciechy co niemiara, bo malucha wciąż się czegoś nowego uczy. Będąc u nas nauczyła się zsuwać tyłem z kanapy i kopać nóżką piłkę. Co wobec takich postępów znaczy sprzątanie?. No i mężuś do klienta ostatecznie nie pojechał. Klient przełożył spotkanie. Nie ma tego złego jednak co by na dobre nie wyszło, bo młodzież odebrała nam po drodze resztę płytek , tym samym oszczędziliśmy jednej wycieczki do Swarzędza.
Z innych spraw to policja umorzyła śledztwo w sprawie naszego skradzionego laptopa. Szybko im to poszło. Szkoda ( jak dla kogo ) na 5000zł . Skradzione w ubiegłym roku narzędzia – szkoda 10000 zł . Ciekawe ile musiałaby wynieść kwota takiej szkody, żeby szukali do skutku ?. Na co ja podatki płacę ? No , ale trudno oczekiwać ,że odnajdą złodzieja laptopa czy narzędzi, skoro przez 10 lat nie znaleźli zabójcy swojego dowódcy … Tylko pieniędzy z podatku szkoda...
W firmie szaleństwo przedświąteczne rozpoczęte. Wszyscy chcą na przedwczoraj. Ok. Przetrzymamy. Rok zapowiada się pod względem obrotów na poziomie ubiegłego., mimo,że nie było tylu dużych kontraktów jak w ubiegłym, czyli nie jest źle.
Jak nigdy w historii mam już większość prezentów gwiazdkowych. Teraz obmyślam świąteczne dekoracje i 10678 koncepcję remontu w kuchni. Najlepiej mi idzie przy dzierganiu ( aktualnie szal-kominek a w planach świąteczna sukienka dla Helenki) . W sobotę imprezka roczkowa.

sobota, 6 listopada 2010

6.11.2010 Duch bojowy

mnie naszedł , nosi mnie od kilku dni i chciałoby mi się coś... A mój Mężuś wyjeżdża dziś do klienta więc jak wpadnę , jak ruszę od boju ! To na pewno chałupki nie pozna . Wezmę i zrobię przewrót w całym domu. Już zaczęłam od zrzucenia firanek , okien myć nie będę , bo pada , najwyżej w pracowni , skoro już wymusiłam usunięcie wszystkiego z parapetu . Umyję zanim dobytek Mężusia znów się tam zadomowi. Nie wiem czemu ale parapety w naszym domu od zawsze robiły za dodatkowe półki – czas z tym skończyć. Kiedyś to wynikało z braku miejsca no i się utrwaliło...
Dziś dzień urodzin Babci Stanisławy . Tyle lat minęło odkąd odeszła a mnie wciąż jej brakuje.

piątek, 5 listopada 2010

5.11.2010 Zwykłe sprawy babusine

Urwanie krawatki . Nic nowego w listopadzie . W środę mój laptop padł ofiarą ataku jakiegoś wrednego wirusa. Wyjątkowo wrednego, bo nawet bardzo dobre programy antywirusowe go nie wyłapały . Już myślałam ,że będę
nowego laptopa kupować , bo wyglądało to groźnie i wskazywało na uszkodzenie sprzętowe. Na szczęście nie. Mój starszy synalek – nawiedzony informatyk wziął go w swoje ręce i lapek ożył. Nie wiem jak on to robi , ale na pewno się komunikuje z komputerami telepatycznie. Robią co im każe jak tylko na nie spojrzy. Na mój widok same się wyłączają ,żeby wszystko było jasne. Paru poprawek jeszcze wymaga , ale danych nie straciłam i pracować mogę dalej. I całe szczęście, bo nie mam ochoty na kolejne nieplanowane wydatki.
Mężuś już się zameldował w nowych szafach. Do jednej przenieślismy wszystkie kasety i cd-iki z muzyką i filmami , zostało jeszcze trochę miejsca na rodzinne albumy ze zdjęciami , do drugiej wróciły mężowskie skarby i jeszcze jest trochę miejsca. Korytarzyk wygląda pięknie i już wiem ,że pozostałe szafy , te na holu też będą z tej samej płyty . Dzięki tej przeprowadzce zarobiłam dwie wolne szuflady w komodzie i większy koszyk - walizkę .
Jedną szufladę już sobie zagospodarowałam . Poukładałam w niej moje zapasy serwetek. Nadal je kupuję. Niektóre są tak piękne,że nie sposób się im oprzeć . Ostatnio kupiłam czarne ze srebrno- białą różą . A do walizki – koszyka przełożę swoje robótki. .
Jutro dzień latania na miotle. Zapuściłam trochę chałupkę , bo to i prezenty pięćdziesiątkowe wciąż na wierzchu ( no bo przecież nacieszyć się nimi trzeba ) i remont trwał dość długo i w ciągłym biegu – dobry pretekst,żeby się do tak prozaicznej czynności jak sprzątanie nie przykładać za bardzo. No , ale kiedyś trzeba. Więc czemu nie jutro. Dzień jak każdy. Za tydzień imprezka z okazji roczku Helenki.
Tak poza tym napisali o nas w miejscowym tygodniku. To dlatego,że zostaliśmy sponsorem wspierającym miejscową drużynę siatkarzy juniorów. Ambitna młodzież ; planują w tym roku wejść do pierwszej ligi.

wtorek, 2 listopada 2010

2.11.2010 Tak to jakoś jest,

że jesienna pora skłania do zadumy. Ostatni weekend w ogóle temu sprzyjał ( choć jak to u nas dużo się działo) . Z piątku na sobotę nocowała u nas wnusia. Przez ostatni tydzień nauczyła się wymawiać pierwsze słowa: ach, niam, tata, mama , baba i dziadzia – w jej wykonaniu, nie wiadomo dlaczego brzmi „dżadża” . W sobotę zaliczyliśmy znów rundkę do marketu budowlanego odebrać zamówione i długo wyczekiwane płytki do kuchni. Gres na podłogę jak gres na podłogę , za to dekory z różą przerosły moje wyobrażenie. Są po prostu piękne. Wyobraziłam już sobie efekt końcowy i po prostu doczekać się nie mogę , kiedy znajdą się na ścianach...
W niedzielę pojechaliśmy w moje strony na groby dziadka i babci oraz prababci i pradziadka . Uświadomiłam sobie,że od prababci Faustyny i pradziadka Ignacego dzieli mnie ponad 100 lat ! Prabacia urodziła się w roku 1858, - ja 1961. Mimo to ,akurat prababcia jest mi bliska – zawsze to czułam , była, choć przecież nie mogłam jej spotkać . Może się mną w jakiś sposób opiekuje? Cmentarz w mieścince , którą uważam za rodzinną , gdzie czas stanął w miejscu za czasów mojej młodości nadal mały ale jak większość cmentarzy w dzisiejszych czasach stracił swój spokój. Po alejkach przewalają się tłumy ludzi, a nagrobki epatują przepychem – jak wszędzie. Nie lubię tego, toteż nie byliśmy tam długo... Takie wyprawy do świata młodości , bardziej niż co inne uświadamiają mi upływ czasu i nieuchronnie postępujące zmiany. Źle się z tą świadomością czuję. Jakoś zmian nie lubię , choć przecież rozumiem i akceptuję a na co dzień nawet o tym nie myślę …
Wczoraj jak co roku odwiedziliśmy groby naszych bliskich tu na miejscu. Na starym cmentarzu mojego ojca, naszego wnuczka, pradziadków Mężusia i mimo tłumów jakoś dało się w ciszy powspominać i skupić na modlitwie . Na nowym odwiedziliśmy babcię i dziadka Mężusia , znajomych i dalszych krewnych. Tych ostatnich bardziej symbolicznie , poświęcając im myśli i modlitwy i paląc jedną symboliczną lampkę niż odwiedzając ich kwatery. Nie sposób nikogo odnaleźć . Cmentarz zrobił się ogromny a w tym tłumie ludzi , który wczoraj dosłownie go zalał nie sposób się było swobodnie poruszać. Uciekliśmy szybko skracając sobie drogę przez sektor grobowców i mauzoleów rodzinnych . Być może za sto lat ktoś doceni ten blichtr ale teraz mocno rażą nowością , wymyślnością kształtów i jakością marmurów. Ten styl wybrali sobie miejscowi bogacze, niektórzy jeszcze żyjący – na marmurach wyryte same znane w mieście nazwiska , jeszcze bez imion i dat . I kiedy tak patrzyliśmy na to wszystko, mężuś podśmiechiwał się trochę,że to niby też inwestycja w nieruchomości, ja nie mogłam się uwolnić od myśli „ a wszystko to marność ...” . I od paru już lat mi chodzi po głowie,że to kolejne święto , na którym można zbić kasę. Nikt już pewnie nie pamięta jak się robiło wieńce z mchu , szyszek , krepowych kwiatów i malowanych srebrolem liści paproci. I nie chodzi o to ,żeby wracać do robienia samodzielnie wieńców z mchu ,ale o wciskającą się wszędzie komercję . Bo tak naprawdę to naszym Zmarłym wystarczy nasza pamięć i modlitwy . Te wszystkie bukiety , wieńce i znicze potrzebne są nam żywym. Dzień tradycyjnie już zakończyliśmy u Teściowej na kawie . Widok rodziny zasiadającej razem do stołu zawsze podnosił mnie na duchu , a teraz tym bardziej . W sumie zasiadły już 4 pokolenia . Obie prababcie, my – dziadkowie , nasze dzieci i wnuczęta. Jedno na rękach rodziców, drugie jeszcze w brzuszku mamy ,ale już do powitania kolejnego maluszka bliżej niż dalej. Szwagierka wprawdzie definitywnie rozstała się ze swoim mężem , a jej syn został na weekend w Poznaniu z powodu nauki , ale wspomniała coś o jego bliskich zaręczynach. Kandydatkę na żonę już mieliśmy wszyscy okazję poznać więc pewnie kolejne rodzinne spotkanie znów w większym gronie. A nasz młodszy synalek i synowa już mówią , o drugim maluszku , bo przecież musi mieć kontakt z rodzeństwem , tak jak on miał ze starszym bratem , nawet na wszystkich zdjęciach zawsze są razem. Między Synową i jej siostrą była większa różnica i to już nie to. I jak tu się nie cieszyć ?

piątek, 29 października 2010

29.10.2010 Odchodzą w zapomnienie








Te fotki zrobiłam 17 października, w rocznicę śmierci mojego Ojca, na starym cmentarzu. Takich pięknych , starych pomników jest tam wiele , ale znikają . W ich miejsce powstają nowe , lśniące o coraz wymyślniejszych kształtach . Jak dla mnie takie trochę bezduszne. W tych ze zdjęć jest jakaś nostalgia.

wtorek, 26 października 2010

26.10.2010 Fajnie było

na imprezce oczywiście. W sumie to się cieszę ,że ją urządziliśmy. Mężuś dostał jedynie słuszny prezent czyli super wypasioną lutownicę ( od dziaciaków i ode mnie) , i poza tym alkohole w różnych wariantach – nie wiem czy przy naszych możliwościach do emerytury damy z tym radę , a ja super wypasionego , wszystkomającego – oprócz sokowirówki robota kuchennego ( też rodzinna zciepka) , najbardziej się cieszę z tego,że ma maszynkę do mielenia mięsa , a męzuś ,że ma tarczę do tarcia pyrek na plyndze. W nowej kuchni znajdę mu poczesne miejsce (robotowi nie mężowi), tak ,żeby zawsze był pod ręką , a nie w jakimś ciemnych zakamarku przepaścistej szafy. Prócz tego dostałam stylowy , ręczny młynek do kawy , wspólnie dostaliśmy kosz slodyczy ( już oczkami wyobraźni zobaczyłam go w roli dekoracji świątecznych ) i fajnie zapakowany komplet ręczników . Teściówka swoim zwyczajem sypnęła groszem – baaardzo konkretnie sypnęła. Do tego mnóstwo kwiatów.
Z innych spraw standard. Robota się mnoży i durnych drobiazgów do załatwienia opór. Najgłupsze są pomylone zamówienia .
Poza tym kupiłam sobie całkiem fajne buty na zimę , takie wysokie pod kolano , na grubej podeszwie z flanelową wyściółką w środku, czyli wreszcie takie jak lubię. W niedzielę jak co roku zaliczyłam wystawę rolniczą , ale nic ciekawego tym razem nie było. Kupiłam miód i nową, drewnianą kopystkę.
Dziś w końcu stolarz skończy mi szafy w korytarzyku i wreszcie , po długim , długim czekaniu przyszły zamówione do kuchni płytki . Wczoraj dostałam informację ,ze mam do odbioru .Sama jestem ciekawa jak te dekory z fioletową różą się prezentują w realu , bo dotąd oglądałam je tylko na fotkach w kompie i katalogu. Ogólnie rzecz biorąc to był dość głupi pomysł z tym kupowaniem płytek na zamówienie ( prościej byłoby wybrać z seryjnej sprzedaży ) bo czeka się ,że ho, ho mimo,że teoretycznie realizacja od 7-10 dni . Ale ja już tak mam,że nie lubię mieć tak jak wszyscy , a poza tym 90 % seryjnej sprzedaży występuje w ponurych brązach i beżach , od których po tygodniu można dostać depresji. No to sobie poczekałam. Na szczęście mam czas. Remont dopiero w przyszłym roku , a może nawet później , bo mój mężuś zarządził wszystkie materiały i sprzęty w dobrym gatunku i żadnych prowizorek , a to ma przełożenie na środki płatnicze jak wiadomo...
Za oknem wygląda jakby miało sypnąć śniegiem...

sobota, 23 października 2010

23.10.2010 Imprezowo

Tak , zapowiada się impreza .Dziś o 18.00 z okazji naszych 50-tek – mężusia minionej i mojej nadchodzącej. Młodzież orzekła,że taką okazałą , w restauracji powinniśmy zrobić, żebym nie biegała co chwile do kuchni tylko poświętowała jak wszyscy. Ok. niech mają frajdę. Zaprosiliśmy rodzinkę jak zwykle i teściów młodszego. No to sobie poświętujemy. Menu ustalone, tort kazałam zamówić właścicielowi restauracji, winko, szampan i mocniejszy alkoholol przygotowany. Jeszcze tylko wyskoczę kupić sobie jakieś bardziej wyjściowe rajstopy, bo akurat wszystkie mam z tych „na co dzień” . A za 3 tygodnie następna – z okazji roczku Helenki . Tak, tak wnusia ma już prawie rok.
Z innych spraw to nic nowego . Pracujemy. Wczoraj telefon nie przestawał dzwonić a to znak,że dwa najlepsze miesiące w roku przed nami. Teraz już będzie tylko praca i praca.
Zamierzałam dziś kupić znicze, ale wjazd na stary zieleniak nadal zamknięty , a nie mam rano aż tyle czasu,żeby biegać po mieście pieszo. I nie mam pomysłu jak to rozwiązać. Chciałam kupić zwykłe, szklane znicze w kolorze niebieskim lub białym z metalową przykrywką , do tego białe chryzantemy a tu klapa. W marketach wszędzie tylko znicze plastikowe w kolorach czerwonym, żółtym i pomarańczowym , a jak się trafią białe to tylko z jakimiś koszmarnymi ozdóbkami. Jakoś nie mam do takiego ozdobnictwa przekonania.
Skończyłam wczoraj mitenki i szaliko-golf z tej cieniowanej włóczki, którą kupiłam w ubiegłym tygodniu. Fajnie to wygląda , bo włoczka sama tworzy różnokolorowy wzór. Będzie idealnie pasować do kapelusika , który niedawno sobie kupiłam. Po południu spróbuję zrobić jakąś fotkę i dokleić .
A na długie jesienno - zimowe wieczory mam w planach popracować nad swoją książką .Literacki sukces pewnej znajomej mi Krajanki wpłynął na mnie mobilizująco. Zaniedbałam moją działalność pisarsko- kronikarską , pora do niej wrócić. Chodzi mi po głowie,żeby zrobić z tego drugi równoległy blog . No , w każdym razie temat bloga jest do przemyślenia.

Za oknami dziś piękna , złota , polska jesień.

środa, 20 października 2010

20.10.2010 Znów się okazało,że moje słowa mają moc sprawczą.

A przynajmniej,że intuicja mnie nie myli. Zaraz po katastrofie lotniczej w Smoleńsku napisałam ,że ciężkie czasy przed naszą Polską i cóż … Nie myliłam się . I aż się boję pomyśleć o tym co jeszcze może się zdarzyć do końca roku... Nie na próżno mówi się od wieków,że „kto sieje wiatr zbiera burzę” , a w wersji bardziej adekwatnej do obecnej sytuacji „kto mieczem wojuje od miecza ginie”. Polityka walki ,fanatyzmu , martyrologii i czczenia klęsk wydała owoc ; morderstwo w szeregach podżegaczy (swoją drogą nie zły temat na dobry kryminał) . Jak dla mnie to nic innego jak tylko czyn ogarniętego obłędem szaleńca i … i tyle; podobnie jak katastrofa lotnicza tupolewa to tylko nieszczęśliwy wypadek. Oczywiście natychmiast powstała teoria spiskowa,że to mord polityczny , zamach na opozycję , spisek rządu i jeden Pan Bóg wie co jeszcze i kolejna „woda na młyn” lidera opozycji . Już nie wiem kto bardziej szalony lider opozycji czy zabójca z Łodzi. Ta sytuacja i atmosfera jaką podsycają politycy PiS od pół roku bardzo mi się delikatnie mówiąc nie podoba, a od czasu do czasu wywołuje skrajną agresję . Jak słucham tego kłapania o spiskach Putina z Tuskiem i Palikotem a do tego widzę krzyże i pochodnie to mam ochotę złapać telewizor i za okno wyrzucić.. Nawet podwyżka podatku tak mnie nie wkurzyła ( to zresztą przewidziałam już 2007 roku) jak to durne snucie teorii spiskowych. No i drażni mnie też ,że strona rządowa nie umie czy też nie chce się raz a skutecznie odgryźć i sprawę zakończyć . Biedne misie psia krew z wydmuszkami zamiast jaj. Coraz częściej zaczynam myśleć ,że naszemu Krajowi potrzebny jakiś pucz i dyktatura i oby tym razem moje myśli NIE okazały się sprawcze . I znów cieszę się,że żyję w Wielkopolsce, gdzie 11 listopada obchodzi się Św. Marcina i objada rogalami , święto niepodległości mamy własne 28i 29 grudnia ,a w lokalnym radiu news dnia, to mecz Kolejorza z kimś -tam ( nie ważne z kim, ważne ,że wygrywają) a nie dywagacje czy mord w biurze poselskim miał podtekst polityczny i kto za tym stoi.

sobota, 16 października 2010

16.10.2010 Kiedyś naprawdę mnie trafi...

chociaż właściwie powinnam się tego spodziewać. Przecież jest rok 2010 . Co dziesięć lat wypada na nas termin. O kradzieży mówię . W 1980 sprzęt turystyczny, 1990 Fiat 126, w 2000 włamanie do firmy . Tym razem włam do samochodu Mężusia. Bezczelnie, na parkingu pod centrum handlowym , w czasie gdy mnóstwo ludzi się tam kręci, robi zakupy, przyjeżdża i wyjeżdża z parkingu. Niemal pod samym budynkiem centrum. Poszedł laptop, aparat fotograficzny i teczka z dokumentami . Pal licho laptop i aparat, nawet skórzaną teczkę i kartę płatniczą ( na której było ze 400 zł ) , ale zginęły dane naszych klientów , wszystkie hasła do ich sprzętu , konfiguracje itp. Kopię mamy , bo w biurze na drugim laptopie jest to samo, chłopaki też mają to powgrywane , będzie trzeba tylko włożyć sporo pracy żeby hasła pozmieniać, powyrabiać nowe prawo jazdy i dowód rejestracyjny od auta ( dowodu mężuś przy sobie nie nosi) . Łapy takim uciąć publicznie na pieńku jak w średniowieczu. No i szyby wstawić do wana , o wysprzątaniu szkła nie wspominając. Zła jestem . Tylko to taka bezsilna złość... Stan którego nienawidzę , bo nic nie mogę zrobić. Oczywiście zgłosiliśmy na policję , tyle,że nasze dotychczasowe doświadczenia nie są w tym względzie dobre . Nie znaleziono dotąd nic co nam zginęło z wyjątkiem mojej skórzanej kurtki , ale wtedy im wskazałam sprawcę . Szkoda gadać . Nawet wczorajsze zakupy mnie nie cieszą . Kupiliśmy dla mężusia buty na zimę , sobie kupiłam kapelusz w kolorze morskiej zieleni i cieniowaną włóczkę i herbatki w nowych smakach... A przed chwilą dostałam sms od stolarza. Miał awarie w warsztacie i znów się nie wyrobił z szafami. Dawno taka zdołowana się nie czułam...

poniedziałek, 11 października 2010

11.10.2010 Weekend

drzewa odbite w wodzie











a to inne fotki z lasu



Jesień – dziś mglista ,chłodna i wietrzna. Lubię taką pogodę. Od dzieciństwa fascynowały mnie żywioły. Chętnie bym się przeprowadziła na wieś ,już tylko z tego powodu,żeby mieć bezpośredni kontakt z przyrodą . Nie tylko , ale ten powód byłby decydujący. Auto stojące przez weekend pod blokiem zastałam dziś osnute nitkami babiego lata . Niesamowite! Nigdy coś takiego mi się nie zdarzyło...
Sweterek dla Helenki skończyłam. Żółty kolor wymyślili specjalnie dla niej. Wygląda w nim ślicznie.
Rodzinka była wczoraj na obiedzie. 45 pyz drożdżowych z bitkami wołowymi i czerwoną kapustą zniknęło w pół godziny. Lody z owocami na deser też. Młodzież zadowolona.
Młodsza synowa już się całkiem zaokrągliła. Maleństwo rozrabia w brzuszku u mamy a my wciąż nie wiemy czy to on czy ona. Może dowiemy się w tym tygodniu, po kolejnej wizycie .
Moje plany sobotnie nie całkiem mi się udały. W ciągu dnia pracy pojeździłam sobie po mieście , wszystko z powodu objazdów, a sprawę miałam do załatwienia w sumie jedną. Chłopakom zabrakło kabli i chcieli,żebym im dowiozła z garażu. Dowiozłam. Przy okazji pokręciłam się po naszej działce. Po wycięciu chaszczy jakoś dziwnie się powiększyła. Długo to jednak nie potrwa , bo wszystko znów wypuszcza, mimo dwukrotnego traktowania randapem . Będzie trzeba „kurację” powtarzać. Poza tym trzeba przyciąć papierówkę i wiśnie i jakoś wykarczować czereśnie. No i spokój większy niż po mojej obecnie zamieszkiwanej stronie miasta. Popołudniowy spacer też się mocno skrócił . Mężuś pojechał do klienta i utknął. Wrócił przed 18.00. Pojechaliśmy ale w lesie zapadał już zmrok więc spacer trwał krótko. Szkoda...




sobota, 9 października 2010

8.10.2010 Mam, mam, mam …

książkę o robótkach . Nowe wzory i trochę gotowych projektów do wykonania z kubraczkiem dla pieska włącznie. Rozśmieszył mnie ten psi garniturek , choć muszę się przyznać,że dawno temu, jeszcze w szkole podstawowej robiłam na szydełku dla pupila ciotki. To był taki mały psiak rasy sarenka ( nie wiem czy ta rasa jeszcze istnieje) , który ciągle się trząsł.
A dziś czyli już 9.10 ubrałam się nieco młodzieżowo , w dżinsowy bezrękawnik, przed kolano i legginsy i nawet dobrze się w tym stroju czuję. Jakimś cudem całkiem dobrze zamaskowało moje nadprogramowe kilogramy. Na razie ubyło mi zaledwie 3 i dalej waga ani drgnie, ale dobre i to. Przynajmniej ciuchy mi się nie opinają na brzuchu i zimowy płaszcz mi się dopina czyli mogę jeszcze w tym roku nowego nie kupować.
Popołudnie zamierzam spędzić w lesie ( stolarz znów przesunął termin roboty) na długim spacerze . Już zapowiedziałam mężusiowi . Sprzeciwu nie wnosił więc liczę na to,że zrealizujemy.
Poza tym nic nowego; w mieście coraz większy horror komunikacyjny , żeby przez nie przejechać trzeba więcej czasu i jeszcze więcej cierpliwości.
Sweterek dla wnusi się robi. Już bym wczoraj skończyła, ale źle zrobiłam 2 rękaw – za wąski o 2 oczka . Zorientowałam się ,że źle robię , kiedy już miałam połowę . Co było robić – sprułam. Skończę dziś wieczorem .

czwartek, 7 października 2010

7.10.2010 Zwyczajnie

Od wczoraj nosze mitenki. W dzień już nie są potrzebne , ale z rana jak najbardziej. Jesień nie rozpieszcza. Poza tym urządzam sobie wycieczki krajoznawcze po mieście. Z powodu remontów. Rano jedna trasa przejezdna , po południu już nie, trzeba jechać inną. Ma to swoje dobre strony. Dawno tak miasta nie zwiedzałam . Zwykle jeżdżę rano trasą przez miasto , obok szkół , a wracam objazdówką ( to dlatego,że wciąż jestem na „głównej” i udaje mi się unikać stania u wylotu podporządkowanych i czekania na swoją kolej) a od kilku dni każda jazda inną trasą. Będzie lepiej – jak tylko skończą remonty.
W pracy też normalnie . To znaczy zlecenia realizujemy w kolejności zgłoszeń – chwilowo te , które wymagają pracy na wolnym powietrzu , bo nie pada. Klienci z kasą się nie śpieszą ale nie jest źle.
Wystawiłam na sprzedaż działkę w naszym Gaju. Jutro wyjdzie ogłoszenie. Ciekawa jestem czy będzie ktoś chętny. Oby, bo domek na wsi wciąż mi się marzy … No , ale marzyć każdy może... Ja w szczególności, bo i tak moje marzenia nigdy się nie spełniają do końca. Czasem trafi mi się namiastka tego o czym marzę. Tak miałam od dziecka...
Sweterka dla wnusi przybywa. Mam już przód i plecki. Teraz rękawki i wykończenie. A potem będę się uczyć nowych wzorów. Przyszła dziś zamówiona książka . A w sobotę montaż nowych szaf !

wtorek, 5 października 2010

5.10.2010 Niespotykany u nas luzik



Telefon dziś milczy, sprawy służbowe w zasadzie wyprowadziłam na bieżąco. W zasadzie, bo przecież jak się uprę to coś znajdę. Nie , no co ja wypisuję ; nawet nie muszę się upierać , po prostu znajdę. Nie ma jednak pośpiechu. Korzystamy z bezdeszczowej pogody i wykonujemy prace na zewnątrz., a poza tym w pracy standardowo jak na październik.
Z domowych spraw pochłaniają mnie robótki. Z wielką przyjemnością do nich wróciłam i jak już wróciłam nie mogę przestać. Ledwie skończyłam czapeczkę – kotka i rękawiczki dla wnusi ( jak widać na załączonym obrazku) a już powstaje pasiasty sweterek – taki do dżinsowych ogrodniczek. Kolorowych włóczek nakupiłam mnóstwo więc prędko nie skończę . A drugie wnusiątko w drodze i za chwilę i dla niego czas będzie coś stworzyć. Mam też parę pomysłów na dekoracje i zmiany , ale koncepcje wymagają jeszcze przemyślenia i dopracowania . Wyciągnęłam też z mojej przepastnej biblioteki książkę „Skrawki Życia”. Takie słodkie czytadło – nic szczególnie wartościowego ale bardzo je lubię . O budowaniu damskich przyjaźni. Doczytuję po parę stron pomiędzy mieszaniem w garnkach a sztrykowaniem sweterka (dzierganiem znaczy) . Kupiłam kiedyś ot tak, , do szybkiego poczytania na wyjazdowym weekendzie i okazała się całkiem przyjemna. Chwilowo nie mam zapału do czegoś ambitniejszego od artykułów z Wprostu lub Polityki więc na razie sobie ambitna literatura poczeka na mój zapał.
Na świecie coraz bardziej kolorowo , ale zimno, jakieś 5-6 stopni. I pomyśleć ,że się wczoraj lekko zdziwiłam ,że u Lidki w górach już przymrozki. ..

sobota, 2 października 2010

02.10.2010 Jesień





Zamotałam się dziś kompletnie. Błądzę we własnym mieście , które znam lepiej niż własną kieszeń i które nie ma przede mną żadnych tajemnic . To wszystko z powodu remontów na krajowej 15-tce , która biegnie przez miasto , w tym i po mojej ulicy. Odpadła mi z tego powodu połowa frajdy z cosobotnich porannych zakupów. Na zieleniak nie wjechałam , bo oba wjazdy na parkingi odcięte . Dostęp tylko pieszo, a nie miałam aż tyle czasu,żeby biegać po mieście pieszo. No trudno. Frajdę sobie odbiję u fryzjera. Mężuś będzie szkolił serwisanta , to ja się urwię zrobić porządek na głowie. A propos remontu krajowej 15-tki. Drogowcy wykopali spod nawierzchni tory kolejki wąskotorowej, która jeszcze za mojego życia jeździła po powiecie , dowożąc ludzi do pracy. Zlikwidowano ją dopiero na początku lat 70-tych kiedy to runął drewniany most po którym pokonywała rzeczkę przez miejscowych zwaną malowniczo Nilem.
Ten most był wspaniałym miejscem naszych dziecięcych zabaw , ale to już inna historia.
Stare tory biegły tuż przy granicy naszej posesji. Zapadły w ziemię , zarosły i zostały zapomniane. Przez te niespełna 40- lat pogrążyły się w ziemi jakieś 30 cm. Patrzyłam sobie na to wykopalisko i tak sobie pomyślałam ,że już rozumiem dlaczego archeologom tak trudno odnajdywać ślady przeszłości . Może powinni kopać głębiej ?
A tak poza tym jesiennie ...

czwartek, 30 września 2010

30.09.2010 Znow sprawy babusine

Zimno. Słonecznie i kolorowo ale zimno. W okolicach 8 stopni. Łapie mnie jakiś katar – od niepamiętnych już czasów. W mieście sakramenckie korki i tłok, ale co tam , będzie lepiej , będzie ładniej , nowocześniej, bezpieczniej - światowo po prostu. Klnę tylko pod szkoła podstawową , ale tylko na nawiedzonych rodziców, którzy mieszkając trzy domy od szkoły muszą swoje pociechy zawozić samochodami pod sam próg i jeszcze im tornistry do klasy zanosić. Takie czasy …
W domu leniwie . Popołudnia przy herbatce i tv – ja z obowiązkową robótką , mężuś laptopem na kolanach. Kojarzy mi się bajka : „byli sobie dziad i baba , bardzo starzy oboje”. Tyle,że nam do tego daleko. Ale jesień sprzyja siedzeniu w domu, podjadaniu smakołyków – wczoraj spróbowaliśmy konfitury śliwkowej z amaretto ; pycha i popijaniu herbatek. Za chwilę będzie co robić , bo nasze szafy na ukończeniu , za kilka dni montaż i wtedy wyciągniemy z zakamarków wszystkie albumy ze zdjęciami, zapomniane filmy i cd-iki z muzyką . Trzeba będzie to wszystko uporządkować , poukładać i przy okazji obejrzeć lub posłuchać. Zajęcie na całą jesień …
Helenka pracowicie stawia pierwsze kroczki, jeszcze z pomocą dorosłych , ale o raczkowaniu już zapomniała. Świat z wysokości 70 cm wydaje jej się dużo ciekawszy . Dziś znów się nie oparłam pokusie i kupiłam jej sukieneczkę – trochę za dużą , wiem , ale jak tu się oprzeć klasycznej , błękitnej sukience z aksamitu z kołnierzykiem bebe i trzema malutkimi atłasowymi różyczkami na karczku ? Bez cykinów, cicików i pięciu falbanek naraz – zwłaszcza, że do strojenia miało się kiedyś samych chłopaków.
W marketach „zatrudnili” już aniołki i gwiazdorki – na razie tylko te słodkie (właśnie robiąc przedwczoraj zakupy zdziwiłam się z tego powodu) , ale jednak. Stanowczo za wcześnie jak na mój gust. No ale AMUN też już mi kartki świąteczne i nowy kalendarz przesłał. Tu jednak mogę zrozumieć . Od lat jesteśmy ich klientem a właściwie takim trochę klientem – sponsorem . Dużo takich jak my więc potrzebują czasu na rozesłanie. A propos sponsorowania , to w tej kwestii jestem ignorantką. Od września nasza firma jest sponsorem wspierającym miejscową drużynę piłki siatkowej , a ja jeszcze na początku września nie wiedziałam w co grają . Siatkówka z koszykówką mi się myliła, na żadnym meczu nie byłam ( i nie będę , umarłabym z nudów) nie znam wyników meczy , nie wiem kto gra w drużynie . Śmiech po prostu. Chłopaki bardziej się tym pasjonują i wiedzą więc wystarczy .
Tak jednak trzeba , nie mam nic przeciw sponsorowaniu choć wolałabym cel szczytniejszy niż sport , np. jakiś ośrodek dla dzieci niepełnosprawnych albo coś w tym rodzaju. To jednak byłą transakcja wiązana . Wzięliśmy świetny kontrakt , który dał nam pracę do następnego roku , a ponieważ właściciel inwestycji jest sponsorem tytularnym ( czyli tym najważniejszym i dającym największą kasę na drużynę ) to jak rzucił hasło tego wspierania młodzieży grającej to już wyjścia nie było, trzeba się było zdeklarować . No cóż rąsia rąsie myje , a żadnego ośrodka i tak u nas nie ma więc niech będzie drużyna piłki siatkowej.
A póki co czekam kiedy się dzień w biurze zakończy – z robotą na bieżąco jestem więc mam mały luzik i sobie mogę skrobać na blogu i błądzić po forach – bo w kartoniku pysznią się prawdziwki i czarne łebki i tylko czekają na przerobienie ich w pyszny obiadek. Nic pyszniejszego niż grzybki w śmietanie ze świeżym chlebem . Przepis jeszcze babciny .
Grzybki smażone wg Babci Stanisławy
Wziąć zdrowe grzyby leśne prawdziwki, czarne łebki, kurki maślaki , kozaki
lub jakie kto nazbiera . ( na oko , ile jest)
Oczyścić, pokroić , nóżki odłożyć na susz , a resztę obgotować w wodzie z solą – nie dłużej niż 10 minut , bo stracą smak. Odcedzić , przelać zimną wodą
W rondlu , albo na głębokiej patelni rozgrzać smalec , zeszklić pokrojoną w drobną kostkę cebulkę , na to wrzucić grzybki , dodać 2 ziarna ziela angielskiego, liść laurowy , obsypać pieprzem . Smażyć mieszając jakieś 5 minut. Zalać słodką śmietanką , dosolić do smaku i dusić jeszcze z 10 minut mieszając . Pierzu i śmietanki nie żałować. Jeśli za mocno zgęstnieją to dolać śmietanki lub troszeczkę wody. Podać ze świeżym chlebem. PALCE LIZAĆ !!!

poniedziałek, 27 września 2010

27.09.2010 Parę fotek jesiennych


Coś mi nie wychodzi wstawianie fotek...



Głóg





Zarosło ...











I jeszcze raz jezioro












Jezioro Ostrowickie Chaszcze w Gaju







W naszym Gaju





























Widok z mojego biurowego okna i na jabłka sąsiada z działki



























sobota, 25 września 2010

25.09.2010 Zwykłe sprawy babcine


Jak ja lubię jesień ! W moim mieście z godziny na godzinę coraz ładniej i bardziej kolorowo. Do tego od dwóch dni świeci słońce i jest ciepło... Cudnie po prostu! Nie drażnią mnie nawet remonty dróg a co za tym idzie gigantyczne korki ( tak, tak, nawet w takim małym mieście jak moje też powstają ) , bo jest pięknie i tyle. No i wieczory coraz dłuższe , a to też miło , bo i książki i ciepłe herbatki w różnych smakach i robótki. Właśnie kończę czapkę- kotka dla Helenki. Jedną już taką ma , ale w rozmiarze dla wcześniaczka . Teraz robię odpowiednią do dzisiejszego wzrostu. Berecika , który zrobiłam wcześniej nie chce nosić. Ściąga z głowy , bo zapamiętała jak bawiła się z dziadkiem w zdejmowanie . Co ciekawe innych czapeczek nie zdejmuje. A berecikiem się po prostu bawi. Synowa założyła misiowi , to też mu ściągnęła. A propos robótek to zamówiłam sobie książkę o drutach i szydełku. Mam kilka ale takie już wiekowe mocno a wiadomo ; nawet robótki się rozwijają więc liczę na jakieś nowe wzory . Mam teraz dla kogo dziergać. Jest Helenka, za parę miesięcy drugie wnusiątko … No i zawsze lubiłam babskie robótki.
Na zieleniaku dziś skromnie. Mało owoców i warzyw , pojawiły się pierwsze orzeszki laskowe i rękawiczki. Z tym jeszcze poczekam. Jak co roku kupię kilka par za jakieś drobne pieniążki, bo i tak do końca zimy pogubię. Tak mam i tyle. Za to znalazłam dziś coś fantastycznego dla wnusi. Skórkowe bamboszki z futerkiem – takie trochę zakopiańskie, tyle,że bez haftów, wysokie , sięgną prawie do kolanka , wiązane. Na zimowe spacery w wózku idealne. O ile w ogóle będzie jeszcze chciała siedzieć w wózku, bo od kilku dni wstaje na nóżki i próbuje chodzić. Kiedy trzymamy ją za rączki to już całkiem sprawnie się przemieszcza. Trzech sekund nie usiedzi już spokojnie.
Popołudnie mam zamiar spędzić na działce – są już gruszki , winogrono i kwitną morcinki -i przy pracach domowo- piwnicznych. Porządek w piwnicy aż się prosi. Muszę jakoś zmobilizować mężusia niech się trochę poudziela i wyniesie parę zbędnych rzeczy. Przy okazji ze swojej jaskini też.
Może jakieś ciasto z jabłuszkami przy okazji wyprodukuję . Dom przecież powinien pachnieć ciastem ...
A na fotce próbka mojej robótkowej działalności.




środa, 22 września 2010

22/23.09.2010 Nie mogę zdążyć

22.09.20101
Ooooojjjj, przydałoby się wydłużyć dobę. Tylko jak? Czas mi jakoś szybko ucieka. Wciąż mnóstwo spraw do załatwienia , nie wiadomo co najpierw do ręki brać i wciąż na coś czasu brakuje. Planowałyśmy z koleżanką zorganizować spotkanie klasowe na 30-lecie matury. Kwiecień sprawie nie sprzyjał, bo wiadomo; żałoba narodowa i te sprawy, w maju były matury więc koleżanka była zajęta ,bo jest egzaminatorem , potem przyszły wakacje. Stanęło na tym ,że będzie 2 października . No i tu zonk; chętnych brak. Odpowiedziały tylko 3 osoby z tego 2 odmówiły. No cóż... Najgorzej,że mam taką zadymę,że brak mi czasu ( albo zapominam z nadmiaru spraw) zadzwonić do R, żeby jej o tym powiedzieć. Załatwić sali na wspólną kolację urodzinową też nie mam kiedy...
******************************
23.09.2010
A dziś pierwszy dzień jesieni. Jak przystało piękny, słoneczny i kolorowy. Lubię jesień. Wczoraj znów
nie zdążyłam; zadzwonić do wuja i do koleżanki, żeby jej o nieudanej próbie zorganizowania spotkania opowiedzieć( dokończyć wpisu też nie zdążyłam). Za to byłam z mężusiem w u klienta w Poznaniu, a potem wstąpiliśmy do le roi zamówić płytki do kuchni. Na razie zamówiliśmy dekory ( 2 wielkie 30x60cm fioletowe róże i płytki na podłogę ; fioletowy gres szkliwiony). Resztę płytek na ścianę i fugi kupimy chyba na miejscu , bo nic wyszukanego nie będzie. Haaaa! Moja nowa kuchnia zaczyna nabierać kształtu. Do remontu jako takiego jeszcze trochę. Musimy wpierw sobie materiały przygotować , ale płytki to już coś. Za tydzień do odbioru – bo to wszystko na zamówienie. Teraz kolej na okap i lampy.
Tak poza tym pracowity dzień nam się dziś zapowiada.


23.09.2010 No cóż....
Mam tyle na głowie,że umykają mi sprawy ważne. Zapomniałam napisać,że 21.09. mój Mężuś obchodził 50 -te urodziny . Miło było, przyjechała teściowa ze szwagierką , nasza młodzież i pracuś z żoną. Zjedliśmy po kawałku cytrynowego tortu i wypiliśmy 2 butelki południowo - afrykańskiego wina . Mężuś dostał od nas wspólny prezent – jedyny, który mógł go uszczęśliwić jak orzekły dzieci. Większą imprezkę planujemy pod koniec października – wspólną , bo i mnie do 50-tki wiele nie zostało. Moja matka jak zwykle nie pamiętała. Nawet nie zadzwoniła z życzeniami. Trudno, nauka życia z pewnością już jej nie grozi, skoro nie nauczyła się niczego przez 74 lata. Niech jej będzie . Szkoda tylko,że nie pamięta,że oprócz nas nikogo nie ma i na nikogo innego liczyć nie będzie mogła, bo z pewnością nie na koleżanki.




sobota, 18 września 2010

18.09.2010 Sobotnio...

W zasadzie mam dziś co robić. Powinnam wypisywać faktury, ale skoro i tak ich dziś nie wyślę to odpuściłam. Zrobię to w poniedziałek. Mężuś pojechał do klienta, młodzież ma wolne. I tak mają co robić w tygodniu. W tym układzie zamiast pracować obmyślam koncepcje remontów w domu. Mężuś mnie przekonuje ,że powinniśmy z kuchnią jeszcze poczekać , dozbierać więcej kasy ,żeby kupić dobrej jakości materiały , meble i okap. Niby jestem mu skłonna przyznać rację ale brudno już w tej kuchni i doczekać się zmian nie mogę. Z drugiej strony zdążę kupić wszystko co do zmian mi potrzebne; nowe puszki do soli i cukru, pojemniczki na przyprawy , skompletuję resztę zastawy z różyczką itd. Jakby na to nie patrzeć - mam dylemat.
No i decyzja zapadła; sprzedajemy działkę w Gaju. Postanowiliśmy jednak nie schodzić niżej 50 tysięcy. Jeśli nie dostaniemy tej ceny to nie sprzedamy. Nie musimy . I tak coś mi mówi,że część domku w pobliskim „-ówku” do którego podchodziliśmy w ubiegłym roku wciąż jest do wzięcia. Takie samo przeświadczenie miałam kiedy podchodziliśmy do kupna obecnego mieszkania. Po prostu czułam ,że będzie nasze , widziałam to jakimś siódmym zmysłem. Może i tym razem moje „coś '” się nie myli.?

piątek, 17 września 2010

17.09.2010 Jesiennie


Pogoda nie jest nam łaskawa w tym roku. Zimno , pada , wieje; całkiem jakby to już był listopad a nie wrzesień . Nie mogę powiedzieć żeby mi to przeszkadzało. Lubię jesień w każdej postaci. Nawet tę ponurą , wietrzną i deszczową z ołowianym niebem nisko wiszącym nad miastem . Lubię wcześnie zapadający zmierzch i tę jego niepowtarzalną w innych porach roku czerwono-szarą poświatę. Płonące na komodzie świece i kominek zapachowy ( takiego prawdziwego kominka nie mam więc muszą wystarczyć namiastki) i dzbanek pachnącej herbaty na stole, jesienne kwiaty i słoiczki z darami natury przygotowane na zimę. Stragany zasypane kolorowymi owocami i warzywami , barwne liście na drzewach za oknem...To wszystko jakoś tak ciepło mi się kojarzy, coś jak wtulanie się w puchowe kołdry.

czwartek, 16 września 2010

16.09.2010 Ale będzie uczta !

Grzyby, grzyby grzyby !!! Same prawdziwki i czarne łebki ! Nabyłam na targu i dziś zrobię z nich pyyyyyyyyyyszny obiadek . No i może wygospodaruję coś na dwa małe słoiczki w occie.Uwielbiamy grzyby. Szkoda tylko ,że nie ma kiedy jechać do lasu na samodzielne zbieranie. A w niedzielę prawdziwy babusiny rosołek z wiejskiej „kokosi” - jak zachwalała gospodyni sprzedająca - z prawdziwym babusinym , domowym makaronem . Już zaprosiłam młodzież . I wnusia zje z nami . Roboty trochę będzie, ale już się cieszę.
Tak poza tym to doczekałyśmy z synową przesyłki z ciuszkami. Ja sweterek i zimowe rajstopy , synowa legginsy z tuniką. Zima nam nie straszna.

środa, 15 września 2010

15.09.2010 Świat się jakoś odmóżdża ostatnio

Albo mnie już poważny „sks” opanowuje ( dla niezorientowanych „sks” to nic innego jak starość , ku...a, starość) . No bo tak: w radiu słyszę zrób coś z grypą, zapraszamy do lecznicy takiej to a takiej na szczepienia przeciw grypie – o kasę chodzi nie o grypę. Ofertę operatora komórkowego reklamuje jakiś stwór w gumowym kombinezonie o nazwie ( imieniu ?) „pisz-mów dobowy” czy jakoś tak, albo kręcące dupskiem ciemnoskóre panienki, politycy zamiast zajmować się pracą dla kraju rozpamiętują klęski i rzezie albo czczą rocznice , dziennikarze zamiast robić swoją robotę dyskutują o krzyżu pod pałacem prezydenckim, a robotę za nich odwala taki poseł Palikot. Kongres biskupów odcina się od symbolu religijnego – czyt. po piłatowsku umywa ręce. W kioskach i salonikach prasowych zalew kolorowych, durnych gazetek , gdzie najważniejsza informacja to kolor majtek Dody a do tego jakieś mazidła – niby dla poprawy wyglądu i szmatki za ciężkie pieniądze , jakich chyba większość kobiet w kraju nawet w ręce nie trzymała i jeszcze nam wmawiają ,że musimy to mieć i że to ma być inspiracja ( do czego to już nikt nie wyjaśnia) . Banki wciskają nam kredyty, apteki różne leki i środki na odchudzanie , koncerny kosmetyczne i chemiczne cudowne środki na wszystko od włosów po wc. Koncerny samochodowe luksusowe auta, spożywcze - słodycze i witaminy itd. Gdzie tu miejsce na rozsądek ? Po takim odmóżdżaniu pozostanie już tylko pogoń za własnym ogonem.

sobota, 11 września 2010

11.09.2010 Takie sobie sprawy babcine


A jednak udało mi się kupić dalmatynki – śliwki węgierki znaczy . Powidła jeszcze mam w piwnicy więc tym razem smażyć nie będę. Zrobię trochę kompotu i takie małe „co nieco”. Konfiturkę z likierem amaretto. Na razie intensywnie dziergam przykrywki na wieczka do tych rarytasików, a dokładnie to obrabiam kawałki lnianego płótna kolorowymi kordonkami. Planów na dziś mam mnóstwo. Muszę ogarnąć chatkę , upiec coś , bo jutro mamy gości ( już doczekać się nie mogę) .I chciałabym mężusia na rowerek wyciągnąć choć na chwilę. Może gdzieś jarzębinę po drodze trafimy to urwię na jakieś przetwory – troszkę , też na rarytasik. Trudno bycie babusią zobowiązuje. Muszę robić dżemy, dziergać sweterki i rękawiczki i gotować rosołek. Synalkowie i synowe zgodnie orzekli,że spełniam wymagania : smażę dżemy, robię dla wnuczki ubranka i gotuję pyszny rosół.
Albo lepiej namówię męzusia żeby w końcu zrobił gablotkę dla naszej kolekcji agatów.
Tydzień minął pracowicie. Niestety. Lato minęło , czas znów zabierać się do roboty również w sobotę . Chociaż pozwoliłam sobie jeszcze na luz i przyszłam w dżinsach , bluzeczce w kwiatki , dżinsowej kurtce i trampkach. A co tam … I właśnie w biurze ustawiłam pierwszą jesienną dekorację : do doniczki z wrzosem , który kupiłam na czwartkowym targu wpięłam atrapkę grzybków i obok położyłam 2 miniaturowe korbolki ( dynie znaczy). . Jak odszukam w piwnicy resztę dekoracji to dołożę jeszcze kilka kolorowych listków. A dziś rano sfotografowałam calkiem czerwone drzewko. Dosłownie 20m od mojego bloku. Wszystko w około zielone , nawet wiązy, które zwykle pierwsze okrywają się jaskrawym pomarańczem i stąd wiem ,że już jesień , a to jedno drzewko , chyba jakaś odmiana klonu czerwoniutka jak ogień. Jak widać na załączonym powyżej obrazku.
W polityce dno. To co działo się wczoraj wokół rocznicy katastrofy i krzyża wprawiło nas w zażenowanie. Dobrze,że rząd i Prezydent nie odzywają się w tym temacie , bo ośmieszyłoby nas to w oczach świata do końca. Słuchać tego już nie mogłam i im częściej o tym mówią tym bliższa jestem przyznania racji Biskupowi Pieronkowi; nasłać na tę bandę antyterrorystów i zrobić raz a skutecznie porządek, choć oczywiście generalnie jestem pokojowo nastawiona i żadnych akcji siłowych nie popieram.
Jednak jak słyszę o tej sprawie to dostaję napadu agresji. A w ogóle to co to znowu za powód do świętowania i czczenia !? Nieszczęśliwy wypadek , fakt,że w skali nawet świata bezprecedensowy , ale tylko wypadek jakich wiele. Co miesiąc na drogach też giną ludzie, pewnie wcale nie mniej niż w tej katastrofie i nikt święta zmarłych z tego powodu nie urządza.
Sprawdza się stara moja prawda: trzeba pilnować własnych garnków a resztę mieć w … „głębokim poważaniu „. Tylko,że my tego jakoś nie umiemy i siłą rzeczy obchodzi nas dobro Kraju.
Za dwa tygodnie będziemy mieli nowe szafy w korytarzyku. Stolarz był wczoraj , obmierzył - długo to robił, z powodu nieco krzywych ścian , spisaliśmy umowę, wybrałam uchwyty i rodzaj płyt , wpłaciłam zaliczkę i teraz czekamy na efekt końcowy...
Wczoraj przetrzepałam szafy z ciuchami , dwa worki poszły do pojemników tym razem – ostatnio już nawet PCK nie zbiera używanej odzieży ( dobrze się powodzi ludziom w okolicy) . Teraz kolej na szafki kuchenne , na końcu zrobię porządek w swoich szufladkach i książkach. Przydałoby się żeby mężuś wpadł na ten sam pomysł i przerzedził swoje gospodarstwo.

***********
Fajnie grają dziś w Radiomerkury.

czwartek, 9 września 2010

9.09.2010 Bylam na grzybach

No, tak na niby. Naprawdę kupiłam na targu. Dawno takich pięknych nie widziałam. Kupiłam koszyczek prawdziwków i aż trzy koszyczki czarnych łebków. Wszystko aż się śmieje. Po południu czeka mnie robota, bo grzybki nie mogą czekać . Trzeba zrobić od razu. Te malutkie pokładę w ocet, coś tam ususzę, żeby na Wigilię było na zupkę i do kapusty . Uwielbiamy grzybki!
„A na murku” w biurze pyszni się kwitnący wrzos. Bardzo je lubię. Teraz pora na wyprawę do lasu po jarzębinę . Na razie nie zrezygnowałam z moich planów zrobienia konfiturki z jarzębin.
Poza tym leje ; pogoda listopadowa.

**************************
A teraz około 21.00 pysznią się 4 słoiczki marynowanych i cztery długie sznureczki na susz.
Ale będzie pysznie !!!

środa, 8 września 2010

8.09.2010 Remonty, remonty...

W domu jak wiadomo , trwają . W bloku zakończyli - mamy teraz ocieplenie z wszystkich stron. Koszty ogrzewania nam nie straszne. Okna w biurze wymienione więc jak wyżej. Kilka dni temu zaczęli remont krajowej 15-tki . De facto ulicy przy której mieszkam , za mną już tylko Biedronka i wjazd na A2. Korki nieprawdopodobne. Dziś właśnie stwierdziłam że muszę kilka minut wcześniej wyjeżdżać do pracy , bo stoję w korku. Jakoś mnie to nie wkurza , rozumiem,że kiedyś muszą być drogi naprawione i trzeba przecierpieć . Przecież to po to,żeby było lepiej. Nie wszyscy tak rozumują. Większość klnie i na dziury i na remonty. Z punktu widzenia logistyki nie takie to proste zorganizowanie takiego remontu drogi krajowej , gdzie na minutę przemieszcza się około 200 aut w jedną stronę.
Tak sobie obserwuję drogowców i doszłam do takiego wniosku. Dwóch stoi tam tylko po to ,żeby kierować ruchem. Reszta musi pracować pomiędzy jadącymi autami i przemieszczającymi się maszynami drogowymi.. Ale będzie lepiej …
W polityce coraz ciekawiej , rzecz sprowadza się do „ co Kaczyński powiedział „ lub „co Palikot powiedział” .
A poza tym to wreszcie schudłam ciutkę – widzę po ciuchach .

piątek, 3 września 2010

3.09.2010 No i po moich pięknych planach

na najbliższą czyli jutrzejszą sobotę. Okna do biura miały być gotowe za trzy tygodnie, są po tygodniu czyli jutro montaż. Muszę przyjechać , otworzyć biuro i dopilnować montażu. Mężuś i chłopaki dojadą później , przywrócić porządek.
A miało być tak pięknie; miałam umyć okna w sypialni i zrobić konfiturę śliwkową z likierem amaretto , a przed południem pochodzić po sklepach a potem jeszcze z dwie szafy „przetrzepać „... Zakupów w planach nie mam , może jakieś drobiazgi i trochę spożywki ale dawno już nie byłam w mieście ot tak, dla frajdy. Gość od szafy zawalił termin i na pomiary nie przyszedł ; no ale to akurat rozumiem , bo facet robi bardzo dokładnie , a to czasu wymaga więc się nie wyrobił. Skoro jednak założyliśmy ,że jakość wykonania jest istotna to jakoś przeżyję te opóźnienia. I tak już długo czekam na koniec remontu.
Wczoraj przyszła zamówiona na roczek dla Helenki laleczka z muzeum lalek. Wiem ,że to jeszcze trochę , ale wolałam zamówić od razu póki były te co sobie upatrzyłam. Jeszcze nie miałam czasu jej obejrzeć , ale na pewno jest śliczna tak jak poprzednia.
Tak poza tym chłodno. Pogoda jesienna , w letnich balerinkach zmarzły mi nogi i chyba od jutra zacznę nosić półbuty i jakiś sweterek wyciągnę z górnej półki – choć właściwie to jeszcze nie pora.
Szkoda mi tegorocznego lata . Pogodowo nie było za ciekawe i jakoś dziwnie nam „przeciekło” .

wtorek, 31 sierpnia 2010

31.08.2010 Takie sobie myśli

Tak sobie wczoraj oglądałam jednym oczkiem tv ( jednym , bo drugim liczyłam oczka na bereciku wnusi, który dziergałam od niedzieli) i przysłuchiwałam się temu co działo się na uroczystościach związanych z rocznicą strajków i powstaniem Solidarności. Po raz kolejny mi łapki i nie tylko opadły. I już nawet nie chodzi o to,że się kłócą partie pomiędzy sobą i że wygwizdano ( co było zwyczajnie chamskie ) najważniejsze osoby w Państwie – ostatecznie zbyt wysokiej kultury po światku rozżalonych z powodu utraty subsydiów nie zbyt dobrze wykształconych zadymiarzy ze związków zawodowych spodziewać się nie należało. Przerażające jest to, jak mało ludzie się nauczyli i zrozumieli przez te 10 lat zabiegów o zmiany i 20 lat funkcjonowania w nowej rzeczywistości. Mam wrażenie ,ze ta część ludzi, która nie potrafi się odnaleźć teraz w nowym ( o które przecież sama walczyła) liczyła na to,że zmiana ustroju załatwi wszystko , a dobrobyt z nieba nam spadnie jak manna – bez potrzeby pracy i jakiegokolwiek zaangażowania, że wystarczy chcieć , a państwo wszystko da, nauczy ,sfinansuje , wychowa, zadotuje – jednym słowem obsypie niczym z rogu obfitości wszelkimi dobrami. I co gorsze żyje w tym przekonaniu do dziś. Kraj wyraźnie się podzielił na tych , którzy wzięli sprawy w swoje ręce, nie czekają na cud tylko pracują , pomnażając swój i Państwa stan posiadania i nadając nowy kształt rzeczywistości– płacąc zresztą za to kary w postaci wysokich podatków wbrew temu co powiedział wczoraj pan Gwiazda,że zabiera się biednym by dać bogatym a on 30 lat temu miał inną koncepcję ( przyszło mi do głowy ,ze jak by zabrali wszystko bogatym i rozdali biednym , to tym biednym by nie przybyło , za to byłoby ich więcej a chyba jednak nie chodzi o to ,żeby równać w dół)
I druga nacja to ci, którzy nie chcą zmienić swojego myślenia i szukać swojego miejsca w nowej rzeczywistości a która z uporem maniaka wyciąga rękę do Państwa z roszczeniami. Tych zawłaszczyło PiS i robi im wodę z mózgu wmawiając jakąś fałszywie pojętą solidarność społeczną , strasząc dominacją bogatych i podsycając nastroje nacjonalistyczne i religijny fanatyzm . No cóż, ogłupionym i biednym motłochem łatwiej sterować. Zdaje mi się jednak,że ten temat już w naszej historii nie tak znów odległej przerabialiśmy...
Z innych spraw to jesienne smuteczki czają się za rogiem i wyglądają co chwilę choć do końca lata jeszcze 23 dni. Ja tam lubię jesień i chłodek wcale mi nie przeszkadza , ani deszcz ani niebo w kolorze ołowiu , bo jesień zwykle przynosiła mi coś dobrego więc myślę ,że i tego roku będzie tak samo. Na szafce w kuchni przybywa słoiczków z pysznościami . Teraz robię takie rarytasiki ; jabłuszka z mietą i miodem, w planach mam jeszcze konfiturę ze śliwek z likierem amaretto i coś z jarzębiny , ale muszę pomyśleć nad jakąś kompozycją , bo sama jest nieco gorzkawa. Może z gruszkami ? Przydały by się tez jakieś grzybki .
Dla Helenki zrobiłam szydełkowe ponczo i do kompletu berecik z cieniowanej włóczki. Berecik odpatrzyłam z robótkowego blogu Zdzichy. Lubię jej blog – kobieta kocha druty i szydełko i robi mnóstwo pięknych rzeczy.
Dziś przychodzi stolarz w sprawie budowy szaf. Projekt i wycenę przysłał mi w ubiegły tydzień , zaakceptowaliśmy i przystępujemy do wykonania. Jutro 3 rocznica ślubu młodszej młodzieży – nie wiadomo kiedy to zleciało.
Od jutra korki w mieście – młodzież wraca do szkół .