babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 16 października 2010

16.10.2010 Kiedyś naprawdę mnie trafi...

chociaż właściwie powinnam się tego spodziewać. Przecież jest rok 2010 . Co dziesięć lat wypada na nas termin. O kradzieży mówię . W 1980 sprzęt turystyczny, 1990 Fiat 126, w 2000 włamanie do firmy . Tym razem włam do samochodu Mężusia. Bezczelnie, na parkingu pod centrum handlowym , w czasie gdy mnóstwo ludzi się tam kręci, robi zakupy, przyjeżdża i wyjeżdża z parkingu. Niemal pod samym budynkiem centrum. Poszedł laptop, aparat fotograficzny i teczka z dokumentami . Pal licho laptop i aparat, nawet skórzaną teczkę i kartę płatniczą ( na której było ze 400 zł ) , ale zginęły dane naszych klientów , wszystkie hasła do ich sprzętu , konfiguracje itp. Kopię mamy , bo w biurze na drugim laptopie jest to samo, chłopaki też mają to powgrywane , będzie trzeba tylko włożyć sporo pracy żeby hasła pozmieniać, powyrabiać nowe prawo jazdy i dowód rejestracyjny od auta ( dowodu mężuś przy sobie nie nosi) . Łapy takim uciąć publicznie na pieńku jak w średniowieczu. No i szyby wstawić do wana , o wysprzątaniu szkła nie wspominając. Zła jestem . Tylko to taka bezsilna złość... Stan którego nienawidzę , bo nic nie mogę zrobić. Oczywiście zgłosiliśmy na policję , tyle,że nasze dotychczasowe doświadczenia nie są w tym względzie dobre . Nie znaleziono dotąd nic co nam zginęło z wyjątkiem mojej skórzanej kurtki , ale wtedy im wskazałam sprawcę . Szkoda gadać . Nawet wczorajsze zakupy mnie nie cieszą . Kupiliśmy dla mężusia buty na zimę , sobie kupiłam kapelusz w kolorze morskiej zieleni i cieniowaną włóczkę i herbatki w nowych smakach... A przed chwilą dostałam sms od stolarza. Miał awarie w warsztacie i znów się nie wyrobił z szafami. Dawno taka zdołowana się nie czułam...

poniedziałek, 11 października 2010

11.10.2010 Weekend

drzewa odbite w wodzie











a to inne fotki z lasu



Jesień – dziś mglista ,chłodna i wietrzna. Lubię taką pogodę. Od dzieciństwa fascynowały mnie żywioły. Chętnie bym się przeprowadziła na wieś ,już tylko z tego powodu,żeby mieć bezpośredni kontakt z przyrodą . Nie tylko , ale ten powód byłby decydujący. Auto stojące przez weekend pod blokiem zastałam dziś osnute nitkami babiego lata . Niesamowite! Nigdy coś takiego mi się nie zdarzyło...
Sweterek dla Helenki skończyłam. Żółty kolor wymyślili specjalnie dla niej. Wygląda w nim ślicznie.
Rodzinka była wczoraj na obiedzie. 45 pyz drożdżowych z bitkami wołowymi i czerwoną kapustą zniknęło w pół godziny. Lody z owocami na deser też. Młodzież zadowolona.
Młodsza synowa już się całkiem zaokrągliła. Maleństwo rozrabia w brzuszku u mamy a my wciąż nie wiemy czy to on czy ona. Może dowiemy się w tym tygodniu, po kolejnej wizycie .
Moje plany sobotnie nie całkiem mi się udały. W ciągu dnia pracy pojeździłam sobie po mieście , wszystko z powodu objazdów, a sprawę miałam do załatwienia w sumie jedną. Chłopakom zabrakło kabli i chcieli,żebym im dowiozła z garażu. Dowiozłam. Przy okazji pokręciłam się po naszej działce. Po wycięciu chaszczy jakoś dziwnie się powiększyła. Długo to jednak nie potrwa , bo wszystko znów wypuszcza, mimo dwukrotnego traktowania randapem . Będzie trzeba „kurację” powtarzać. Poza tym trzeba przyciąć papierówkę i wiśnie i jakoś wykarczować czereśnie. No i spokój większy niż po mojej obecnie zamieszkiwanej stronie miasta. Popołudniowy spacer też się mocno skrócił . Mężuś pojechał do klienta i utknął. Wrócił przed 18.00. Pojechaliśmy ale w lesie zapadał już zmrok więc spacer trwał krótko. Szkoda...